Arch Enemy - "Stigmata" (1998)

Jako że w 1996 roku Jeff Walker i spółka zakończyli działalność, a lada moment 3/4 tamtej ekipy zdecydowało się pociągnąć rocka ze "Swansong" jeszcze dalej, zamiennikiem dla melodyjnego oblicza Carcass mógł jawić się w tym czasie amottowy Arch Enemy. Gorszym, bez wokalisty kalibru Walkera oraz z wyraźnie większą dawką cukru w solówkach, mimo wszystko wykonanym na wysokim poziomie, mającym interesujące motywy i niepozbawionym całkowitego czadu. Tak było mniej więcej przy okazji czasów "Black Earth". No, a jak się ten opis ma do ich następnego krążka "Stigmata" wydanego dwa lata po debiucie? W sporej części, niewiele się w jego kontekście zdezaktualizowało, choć czuć po nim obniżkę, tak o oczko, względem jedynki.

Przez te dwa lata nie zmieniło się zatrważająco dużo w obozie Arch Enemy - jak Szwedzi kontynuowali patenty z "Heartwork" w lżejszej oprawie, tak również i tutaj je kontynuują. Główny temat rozbija się jednak o to, że "Stigmata" przynosi malutko zmian czysto kompozycyjnych czy tożsamościowych, a większy progres czuć pod kątem detali gitarowych (najwięcej oczywiście w solówkach) oraz produkcyjnych. Naturalnie, na tym etapie, muzyka Szwedów nadal trzymała bardzo dobry poziom, nie brakowało jej energii, profesjonalnego wykonania oraz spójności. Temat rozbija się o to, że lepsza, bardziej organiczna produkcja, bogactwo dźwięków w solówkach gitarowych, próby robienia klimatów (całkiem udane - o czym za moment) oraz zamieszanie na stanowisku pałkera (Daniel Erlandsson gra tylko w dwóch utworach, zaś w pozostałych udziela się Peter Wildoer), to zbyt mało do przeskoczenia debiutu i ukazania, że "Stigmata" ma jakiś swój własny, indywidualny charakter. 

Generalnie, drugi album Arch Enemy to dobre, melo-deathowe rzemiosło, ale jego zawartość spokojnie można spłycić do bycia zwyczajnym pokłosiem poprzedniego krążka, który...również opierał się na dobrze znanych nam patentach. Owszem, są tutaj wspomniane, klimatyczne wyjątki jak "Tears Of The Dead" czy "Black Earth" (nie mylić z albumem o tym samym tytule), w których znalazło się więcej przestrzeni i nie najgorszych, klawiszowych plam, tyle że wszystkie te detale nie wpływają na jakkolwiek inny odbiór tego wydawnictwa. Wiadomo, reszta utworów przelatuje bez rażących zgrzytów (najlepszy w zestawie jest zdecydowanie "Beast Of Man") i słucha się ich nieźle, ale jako całość, przydałoby im się nieco więcej pazura i odchudzenia z popisówek gitarowych.

W tym przypadku rekomendacja jest krótka, zwięzła i na temat. Jeśli komuś przypasował debiutancki "Black Earth", ten i na drugim longplayu Arch Enemy znajdzie sporo muzyki dla siebie. Ta na kolana nie rzuca i w głównej mierze wałkuje znajome tematy, aczkolwiek w ramy swojego stylu wpisuje się bardzo dobrze. Na tyle, że słucha się jej bez żenady.

Ocena: 7/10


Japońskie wydanie "Stigmaty" wprowadza pewien bałagan w trackliście, ponieważ bonusowe utwory są porozrzucane względem podstawowej edycji - nie zaś, jak to zwykle bywa, gdy umieszcza się je na końcu. Czy jednak coś to zmienia i urozmaica materiał? No jak dla mnie nie, bo "Diva Satanica" oraz "Damnation's Way" nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle reszty kawałków, z kolei "Hydra" to niepotrzebna miniaturka.

[English version]

As Jeff Walker and co. ceased their activity in 1996 and that moment 3/4 of that line-up decided to take rock influences from "Swansong" even further in different band, a replacement for the melodic face of Carcass could have been found in Arch Enemy at that time. Worse, without a vocalist of Walker's caliber and with a significantly larger dose of sweetness in the solos, but nevertheless performed at a high level, with interesting motifs and not devoid of metal heaviness. At least that was the case with "Black Earth". Well, how does this description relate to their next album "Stigmata", released two years after their debut? For the most part, not much has become outdated in its context, although it's noticeable that it has been reduced, by a point, compared to the first one.

During these two years, not much has changed in the Arch Enemy camp - just as the Swedes continued the patterns from "Heartwork" in a lighter setting, they also continue them here. However, the main topic is that "Stigmata" brings little changes in purely compositional or identity terms, and greater progress can be felt in terms of guitar details (mostly in solos, of course) and production. Naturally, at this time, the Swedes' music was still at a very good level, full of energy, professional performance and coherence. Well, better, more organic production, very refined guitar solos, attempts to create atmosphere (quite interesting - I will come back to this later) and confusion in the context of the drummer member (Daniel Erlandsson only plays in two songs here, the rest are performed by Peter Wildoer), is really not enough to surpass the debut and show that "Stigmata" has its own, individual character.

In general, "Stigmata" is a good, basic melo-death, but its content can easily be reduced to being an ordinary sequel to the previous album, which...was also based on well-known patterns. Yes, there are the mentioned atmospheric exceptions, such as "Tears Of The Dead" or "Black Earth" (not to be confused with the album of the same title), which contain more space and not the worst keyboard inserts, but all these details do not change the reception of this release, that we are listening to something significantly different here. Of course, rest of the songs can be listened to without any glaring glitches (the best in the set is definitely "Beast Of Man"), but as a whole, they could use a little more heaviness and less guitar showing-off.

In this case, the recommendation is short, concise and to the point. If someone likes the debut "Black Earth", you will also find a lot of music in similar type as on the second Arch Enemy longplay. This one is not very compelling and mostly uses familiar topics, but it fits its style very well. So much so that you can listen to it without embarrassment.

Rating: 7/10

The Japanese release of "Stigmata" creates a bit of a mess in the tracklist, as the bonus tracks are scattered around the base edition - instead of being placed last, as is usually in this case. But does it change anything and diversify the material? Well, not for me, because "Diva Satanica" and "Damnation's Way" do not stand out in any way from the rest of the songs, while "Hydra" is an unnecessary instrumental.

Komentarze

  1. Gorguts kiedy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno coś nowego szykują, ale kiedy to nikt nie wie młody padawanie

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty