Alchemist - "Austral Alien" (2003)

To się nazywa twórcza płodność i niezmienne parcie na przód! Alchemiści mimo skromnych sukcesów i borykania się z promocją poniżej swojego kalibru (z labelami, które poza przyzwoitym wydaniem nie oferowały zbyt wiele możliwości wypłynięcia dalej), nadal pragnęli się rozwijać oraz prezentować kolejne, zaskakujące oblicza swojej muzyki, dając jasno do zrozumienia, iż po wydaniu "Organasm" zespół nie powiedział ostatniego słowa. Lata 2001-2002, poza koncertowaniem, kapela spędzała więc na komponowaniu i nagrywaniu piątego longplaya. Ostatecznie, ów "Austral Alien" ukazał się w 2003 roku i - trzeba to wyraźnie podkreślić - wreszcie wydano go nakładem dużo większego wydawcy - Relapse Records. Amerykański label pozwolił bowiem Australijczykom poszaleć na nieco szerszą skalę, poczynając od bardziej efektownych klipów (w liczbie trzech), skończywszy na najważniejszym w tym zamieszaniu, czyli większym zainteresowaniu muzyką. Znak to był o tyle świetny, iż "Austral Alien" odchodzi od zbiorczego charakteru poprzednika, a zamiast tego rozszerza alchemistowy styl o następne, ekstrawaganckie rozwiązania i zaskakuje w jeszcze inny sposób - bardziej na rockowo.

Tak, jak już można zauważyć, "Austral Alien" przynosi złagodzenie formy, co jednak nie równa się z jej drastycznym uproszczeniem. Piąty album Australijczyków, choć delikatnie ustępujący pierwszej, wybitnej trójcy, to następne wydawnictwo tegoż kwartetu, które zasługuje na umieszczenie w kategorii płyt znakomitych, mających swój indywidualny geniusz. Wiecie, to jest ten zajebisty moment, kiedy o krążku nie da się powiedzieć, by powtarzał on znajome patenty, a jednocześnie od razu wiadomo kto na nim gra - jeśli oczywiście słuchaliście wcześniejszych nagrań. Co jeszcze lepsze, "Austral Alien" odkrywa sporo nowych elementów, dodaje kolejną porcję efektów brzmieniowych (sampli, klawiszy, orientalnych wstawek itp.), a także przesuwa akcenty w stronę (space) rocka. 

Zmiany te jednak zostały sensownie przeprowadzone, gdyż muzyka nabrała powietrza, refleksyjnego klimatu oraz chwytliwości, a przy tym wciąż pozostała progresywna, odjechana oraz z dobrym, metalowym ciężarem, przez co Alchemist nie zagubili tożsamości. Pod pewnymi względami, przypomina to kierunek ze "Spiritech", choć w przypadku "Austral Alien" nie da się nie dostrzec, iż jest dużo bardziej piosenkowo oraz bez skrajnie zawiłych struktur, dzięki czemu wyraźniej niż w przeszłości podkreślono melodie i refreny.

Alchemist dokonali więc tutaj dość trudnej (i bardzo imponującej) sztuki - swoją zakręconą stylistykę przywdziali w pokaźną ilość hitów. Nie zdziwiłbym się właśnie, gdyby dlatego dostali deal z Relapse. Na "Austral Alien" każdy z utworów mógłby być singlem, zarówno zadziorny "Grief Barrier", hiciarski ponad normę "Solarburn", orientalny "Epsilon", zalatujący pogodnym rockiem "Speed Of Life" (z interesującym vocoderem), jak i głęboko sięgające innych wymiarów "Backward Journey" (solówka na klawiszach wymiata!), "Great Southern Wasteland" (dżunglowy klimat też!), "Alpha Cappella Nova Vega" czy "Older Than The Ancients". Jak widzicie, znaczna większość tracklisty. Następne pochwały wędrują w stronę formy panów muzykantów. Gitarzyści doskonale łączą prostsze, metalowe riffy z tymi dużo bardziej szalonymi i wykorzystującymi mniej przyjemne dźwięki (coś à la Voivod), Adam Agius świetnie śmiga między czystymi wokalizami a krzykiem (czuć jeszcze lepszy warsztat niż poprzednio), Rodney Holder miesza za perkusją zawodowo, jak i sensownie dorzuca klasycznie rockowe standardy, a jedynie bas gra dość standardowo i bez wodotrysków. Tym razem, bardzo dobre jest brzmienie, z którego pozbyto się wcześniejszego plastiku, a nacisk położono na selektywność, ale i wysoką naturalność.

Za sprawą "Austral Alien" australijski (sic!) Alchemist wyszedł zatem nieco do ludzi, choć trzymając się nietuzinkowych, prog-metalowych i mocno kosmicznych rejonów. Pomógł w tym nowy wydawca, ale jeszcze lepszą weryfikacją były same kompozycje - pomysłowe, przemyślane, z intrygującym klimatem oraz z potężną predyspozycją hiciarskią. Okej, dosłownie parę fragmentów lekko spuszcza tu z tonu, aczkolwiek ogólny poziom piątki należy do wybitnych i - po raz kolejny - świetnie ukazuje, iż Alchemiści grali we własnej, nieuchwytnej dla większości lidze. W dyskografii tego kwartetu jest to zdecydowane top4.

Ocena: 9,5/10


[English version]

This is what I call creative fertility and constant progress! Despite modest successes and struggling with promotion below their caliber (with labels that, apart from a decent release, did not offer too many opportunities to go further), Alchemist still wanted to develop and present new, surprising aspects of their music, making it clear that after the release of "Organasm" the band did not say its last word. The years 2001-2002, apart from touring, the band spent composing and recording their fifth longplay. Finally, "Austral Alien" was released in 2003 and - it must be clearly emphasized - it was released by a much larger label - Relapse Records. The American label allowed the Australians to go on a slightly wider scale, starting with more spectacular clips (three of them), ending with the most important thing in this topic, i.e. greater interest in music. This sign was all the more great, because "Austral Alien" moves away from the collective character of its predecessor and instead expands the Alchemist style with further, extravagant solutions and surprises in yet another way - in a rock way.

Yes, as you can already see, "Austral Alien" brings a softening of form, which does not equal its drastic simplification. The fifth album by the Australians, although slightly inferior to the first, outstanding trio, is the next release of this quartet, which deserves to be placed in the category of excellent albums, having their own individual genius. You know, this is that awesome moment when you can't say about the album that it repeats familiar patterns, and at the same time you know immediately who plays on it - if of course you listened to the previous albums of the Alchemist. What's even better, "Austral Alien" discovers new elements, adds another portion of sound effects (samples, keyboards, oriental inserts, etc.), and also shifts the accents towards (space) rock.

These changes, however, were sensibly carried out, as the music gained freshness, a reflective climate and catchiness, while still remaining progressive, crazy and with a good, metal heaviness - by which Alchemist did not lose their identity. In some ways, it resembles the direction of "Spiritech", although in the case of "Austral Alien" it's impossible not to notice that this album is much more song-like and without extremely intricate structures. And that's the good point, because melodies and choruses were emphasized more clearly than in the past.

Alchemist have achieved quite a difficult (and very impressive) feat here - they have applied their twisted style to a considerable number of hits. I wouldn't be surprised if that's why they got a deal with Relapse. On "Austral Alien", each of the songs could be a single, whether it's the feisty "Grief Barrier", the over-the-top hit "Solarburn", the oriental "Epsilon", the cheerful rock-like "Speed ​​Of Life" (with an interesting vocoder), or the deeply reaching other dimensions "Backward Journey" (the keyboard solo slays!), "Great Southern Wasteland" (the jungle atmosphere too!), "Alpha Cappella Nova Vega" or "Older Than The Ancients". As you can see, the vast majority of the tracklist. The next praise goes to the form of the musicians. The guitarists perfectly combine simpler, metal riffs with much more crazy ones using less pleasant sounds (something à la Voivod), Adam Agius brilliantly moves between clean vocals and screams (you can feel better technique than before), Rodney Holder plays very technical on the drums, as well as sensibly adds classic rock standards, and only the bass plays quite standardly and without excitement. This time, the production is also very good, from which the previous plastic has been removed, and the emphasis is placed on selectivity, but also high naturalness.

On the "Austral Alien", the Australian (sic!) Alchemist has reached a larger number of more typical listeners, while still being in unconventional, progressive and very cosmic territories. The new label helped a lot, but the compositions themselves were an even better verification - inventive, well-thought-out, with an intriguing atmosphere and with a powerful predisposition to be hits. Okay, literally a few parts here are a bit sluggish, although the overall level of the "Austral Alien" is outstanding and - once again - perfectly shows that Alchemists played in their own, elusive for most league. In the discography of this quartet, this is definitely top 4.

Rating: 9,5/10

Komentarze

  1. panie redaktor więcej tego typu nieznanej i progrockowej muzyki

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak rocka i metalu prawie juz nie słucham, tak ten album zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Może też kwestia że dawno niczego nie słuchałem z tego nurtu, na codzień leci jazz, brutal-prog, free jazz ;)

    Ale i tak czekam na recenzje Voivod

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To polecić należy Univers Zero i Present

      Usuń
    2. Nie wiem co ludzie słuchający jazzu robią tu na blogu, ale okej, może jest szansa że posłuchają trochę łomotu

      Usuń
    3. Słuchanie metalu jazzu awangardy,klasycznej,rapu i electro,wcale się nie wyklucza, dlaczego miałbym się ograniczać tylko do death metalu .

      Usuń
    4. Bo fani Jazzu są jak studenci prawa, muszą się wszędzie pochwalić, czego słuchają

      Usuń
    5. Fani jazzu się chwalą? Fani metalu również,ja słucham różnej muzyki dla siebie a nie na pokaz

      Usuń
  3. swoją drogą, ja posiadam tylko Tripsis. To się dało jakoś kupić? Bo przyznam szczerze,że chętnie bym uzupełnił kolekcję o ten zespół

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej cinszka sprawa. O ile jeszcze "Austral Alien" jest dostępna za dość małe pieniądze na discogs (i to first press), tak w jej przypadku jest "mały" haczyk, a mianowicie wysyłka zza granicy. Z wcześniejszymi już jest dużo gorzej, bo nie było wznowień. Chociaż jakiś czas temu widziałem "Jar Of Kingdom" na olx za jedyne 100 zł ;)

      Usuń
    2. o matko, to ty przez discogs kupujesz. trzeba ci dać kasę na kawę, jesteś bohaterem

      Usuń
    3. A dlaczego przez discogs nie? Jakie są wady kupowania tam?

      Usuń
    4. Bez przesady ;) kupuję w sumie rzadko, a jak już to tylko tytuły wokół których mam fioła i koniecznie muszę postawić na swojej półce. Tak to głównie lecę po bardziej znanych distrach

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty