Alchemist - "Organasm" (2000)
Wydawanie kolejnych płyt u Alchemist przebiegało z zaskakująco wysoką częstotliwością, w dość krótkich odstępach czasowych co 2-3 lata. Budzi to nieliche uznanie, gdyż na "Jar Of Kingdom", "Lunasphere" oraz "Spiritech" ogólny progres, nietuzinkowość i autorski klimat stawały się coraz trudniejsze do zamknięcia w racjonalnych skalach zachwytu, a przy tym zawartość tych albumów wymykała się większym porównaniom. Nowatorstwo często jednak wiązało się ze słabym zrozumieniem i tak też się stało wobec ww. krążków, ponieważ nawet dobrze prosperujący wydawcy Lethal Records i Thrust nie wypromowali Alchemist należycie - a po dziś dzień brakuje wznowień pierwszych trzech longów w rozsądnych pieniądzach. W każdym razie, niezłamani niełaskawym losem Australijczycy, wkrótce po wydaniu trójki, zaczęli pracować nad czwartym pełniakiem, który finalnie ukazał się w 2000 roku, i to nakładem większego labela - Displeased Records. Gdy już ów "Organasm" został wydany, wprawdzie nie mógł poszczycić się on takim geniuszem co poprzednie płyty i - jak na złość - znów potraktowano go promocyjnie nieco po macoszemu, to całościowo longplay wciąż trzymał bardzo wysoki poziom oraz kontynuował wcześniejszy, mniej ekstremalny, ale nadal mocno zakręcony styl progresywnego grania.
Sporo klimatów pokrywa się więc ze "Spiritech", aczkolwiek o zjadaniu własnego ogona czy braku nowych pomysłów na "Organasm" mówić absolutnie się nie da. To co znajduje wspólny łącznik z poprzednim wydawnictwem tyczy się tej charakterystycznej, trochę ospałej, choć wciąż tajemniczej i kosmicznej atmosfery, licznych orientalnie brzmiących dźwięków i odjechanych efektów gitarowych, dość zakręconej perkusji, solidnie ciosanych, metalowych riffów bez popisówek, wokali Adama Agiusa (o nich za chwilę) czy ogólnie rozbudowanych struktur utworów. Na szczęście, mimo znajomej koncepcji "Organasm" nie powiela bezmyślnie rozwiązań poprzednika. Nowością są na nim chociażby odważnie porozsiewane czyste wokalizy (podniosłe i dodające chwytliwości - świetnie uzupełniające się ze skandowaniem i okazjonalnymi piskami), częstsze partie klawiszy i elektroniczne wstawki oraz bardziej stonerowy feeling gitar kosztem sludge'owego.
Chwytliwość refrenu z "Surreality", skoczność "New Beginning" czy rockowy pazur przeplatywany kosmosami w "Single Sided" mają zatem olbrzymi potencjał na hity, aczkolwiek nie powielają one tej samej energii, struktur czy melodii z wcześniejszych nagrań. W nich, Alchemist pokazuje nieco przystępniejszą twarz, a zarazem, że nawet w bardziej poukładanych brzmieniach kwartet sensownie czarował swoimi awangardowymi odjazdami. Najlepsze wrażenia na "Organasm" wywierają oczywiście pokręcone, psychodeliczne i ze sludge'owo-stonerowym ciężarem kawałki. Tutaj w szczególności przodują "Tide In, Mind Out", "Austral Spectrum", "Eclectic", "Escape From The Black Hole" oraz - jak nazwa wskazuje - 3-częściowy "Evolution Trilogy", które wystrzeliwują w inną galaktykę i pochłaniają mocno zagadkowym klimatem, by na koniec dać jasno do zrozumienia, iż zawrócić z niej łatwo nie będzie. Dreszczyk emocji gwarantowany.
Z pewnym trudem (a może nawet nieco wbrew sobie) przychodzi to jednak przyznać, ale jak już wspominałem, po raz pierwszy w historii Alchemist nie jest to niestety tak genialny krążek co poprzednie i ciąży na nim wielkość poprzedników. Mankamenty "Organasm", rzecz jasna, są drobne, gdyż Alchemiści nadal prezentują tu poziom dla większości nieosiągalny, a unikalności wciąż w tych utworach nie brakuje. Sedno sprawy rozbija się jednak o to, iż czwórka zawiera wyraźnie mniej szaleństwa, do stylu Alchemist nie wnosi już tak wiele oraz nie ma aż tylu urywających łepetynę motywów co "Spiritech". Po takich maestrach progresywnego/awangardowego metalu wymaga się - po prostu - więcej, stąd też te moje lekkie jojczenie. By jeszcze jojczenie dokończyć, średnim rozwiązaniem było dzielenie "Evolution Trilogy" na trzy osobne tracki (skoro wcześniej jedenastominutowy utwór zamknęli w jednej ścieżce, to czemu tutaj nie mogli, zważywszy że wszystkie części trwają razem ok. 15 minut) oraz plastikowy sound werbla. O ile jeszcze sama w sobie produkcja jest bardzo dobra i większa czytelność gitar wyszła tylko na dobre, tak do werbla trzeba chwilkę się przyzwyczaić. Chwilkę, by potem delektować się jednak wyśmienitą i pomysłową muzyką.
Dlatego jeśli ktoś miałby wątpliwości i nie wynikałoby to wystarczająco z mojej recki, to tak, "Organasm" to jakościowy i wciąż oryginalny kawał progresywnego metalu. Czwarty krążek Alchemistów niiiby wypada słabiej od swoich trzech genialnych poprzedników, aczkolwiek jego zniżka ujmy autorom nie przynosi - tu wciąż jest cała masa zajebiście przemyślanego, odkrywczego i wciągającego grania. Komu zresztą w pełni spasował "Spiritech", ten na "Organasm" od razu będzie czuł się jak w domu.
Ocena: 8,5/10
[English version]
The release of subsequent albums by Alchemist took place with a surprisingly high frequency, in quite short time intervals every 2-3 years. This arouses considerable appreciation, because on "Jar Of Kingdom", "Lunasphere" and "Spiritech" the general progress, uniqueness and authorial atmosphere became increasingly difficult to contain in rational scales of delight, and at the same time the content of these albums escaped larger comparisons. However, innovation was often associated with poor understanding, and this was also the case with the aforementioned albums, because even the well-off labels as Lethal Records and Thrust did not promote Alchemist properly - and to this day there are no reissues of the first three albums at reasonable prices. In any case, the Australians, unbroken by unkind fate, soon after the release of the third album, began working on their fourth full-length, which was released in 2000, and by a larger label - Displeased Records. When "Organasm" was released, although it could not boast the brilliance of previous albums and - unfortunately - was once again slightly neglected in terms of promotion, the longplay as a whole still maintained a very high standard and continued the earlier, less extreme, but still very subversive style of progressive music.
A lot of the atmospheres overlap with "Spiritech" here, although it's absolutely impossible to talk about running out of steam or lack of new ideas. What it finds in common with the previous release concerns this characteristic, slightly sluggish, although still mysterious and cosmic atmosphere, numerous oriental-sounding inserts and crazy guitar effects, quite twisted and technical drums, solidly metal riffs without show-offs, vocals by Adam Agius (more about them in a moment) or generally developed structures of songs. Fortunately, despite the familiar concept, "Organasm" does not mindlessly follow up the solutions of its predecessor. The novelty on it's, for example, boldly scattered clean vocals (sublime and adding catchiness - perfectly complementing the chanting-like and occasional frightening squeals), more frequent keyboard parts and electronic inserts, and a more stoner feeling of guitars at the expense of sludge.
The catchiness of "Surreality" and "New Beginning" or the stoner heaviness interwoven with cosmic elements in "Single Sided" have therefore enormous potential for hits, although they do not duplicate the same energy, structures or melodies from earlier recordings. In them, Alchemist shows a slightly more accessible face, and at the same time, that even in more organized sounds the quartet sensibly charmed with their avant-garde departures. The best impressions on "Organasm" are of course made by the twisted, psychedelic and with sludge/stoner heaviness songs. Here in particular, "Tide In, Mind Out", "Austral Spectrum", "Eclectic", "Escape From The Black Hole" and - as the title suggests - the 3-part "Evolution Trilogy" excel, which shoot into another galaxy and absorb with a strongly mysterious atmosphere, to finally make it clear that it will not be easy to turn back from it. Thrills guaranteed.
It's with some difficulty (and maybe even a bit against myself) that I have to admit it, but as I have already mentioned, for the first time in Alchemist's history, unfortunately, it's not as brilliant an album as the previous ones and it's burdened by the greatness of its predecessors. The disadvantages of "Organasm", of course, are minor, because Alchemists still present a level unattainable for most, and there is still a lot of uniqueness in these songs. The crux of the matter, however, is that the "Organasm" contains significantly less madness, it does not contribute as much to Alchemist's style and there are not as many mind-blowing motifs as on "Spiritech". After such masters of progressive/avant-garde metal, one simply demands more, hence my slight whining. To finish the whining, the weird solution was to divide "Evolution Trilogy" into three separate tracks (if they had previously closed an eleven-minute song in one track, why couldn't they do it here, considering that all the parts last about 15 minutes together) and a plastic snare sound. While the production itself is very good and the greater clarity of the guitars was only good, the snare drum takes a moment to get used to. A moment, and then you can enjoy the excellent and inventive music.
So if anyone had any doubts and it wasn't clear enough from my review, then yes, "Organasm" is a great and still original piece of progressive metal. The fourth album by Alchemists is not as good as its three brilliant predecessors, although its decline doesn't do the authors any harm - there's still a whole bunch of well-thought-out, groundbreaking and engaging music here. Whoever was completely satisfied with "Spiritech" will immediately feel familiar, great vibes on "Organasm".
Rating: 8,5/10
No jak nie dyszka, no gdzie ten organazm ,10/10 jak nic
OdpowiedzUsuń