Oppressor - "Agony" (1996)

Amerykanie z Oppressor debiutowali w dość niefortunnym momencie - gdy spora część słuchaczy walnęła focha na death metal i nic nie zwiastowało na jego rychły powrót. Przez to, "Solstice Of Oppression" - pomimo swojej oryginalności - nie był należycie promowany i szybko odszedł do lamusa. Całe szczęście, nasi bohaterowie nie zarzucili tematu na bakier i nieprzejęci kontynuowali aktywność, cisnąc koncerty i komponując następny materiał. Na ten nie przyszło jednak długo czekać, gdyż drugi longplay Oppressor, zatytułowany "Agony", wydano już w 1996 roku. Na nim, z jednej strony, grupa kontynuowała sporo znajomych i wspaniałych tematów z jedynki, ale z drugiej, nie była całkowicie zamknięta na zmiany i uczyniła trochę starań, by zaskarbić do siebie nieco inną publikę niż wcześniej.

No a jak te dwa sprzeczne kierunki wyglądają w praktyce? Przeważnie, o dziwo, nie jest na tyle niespójnie na ile mogłoby to z wierzchu wyglądać, aczkolwiek kilku istotnych uwag wobec "Agony" również nie sposób nie wysunąć. Na jednym biegunie, uchował się z jedynki ten charakterystyczny, elektryzujący feeling gitar, sprawność w przeskakiwaniu między zróżnicowanymi motywami oraz imponująca dynamika, na drugim, w kilku utworach wysunęło się granie niezbyt powiązane z zakręconym i brutalnym death metalem, a niekiedy nawet z kategorii user-friendly. Zdążyłem nadmienić, źle nie jest, gdyż na "Agony" finezja ze smakiem oraz death metalowy ciężar ma decydujący głos, ale nie da się nie odczuć, że nie wszystko tu pykło tak jak powinno. 

Pierwsze wątpliwości wzbudzają wokale. Niestety, wcześniejszy, miażdżący bulgot uchował się fragmentarycznie (jedynie w "Sea Of Tears" i "I Am Darkness"), a zamiast tego Tim King skręcił w czytelny, mocno siłowy growl oraz mówione/zaciągane urozmaicenia w guście Davida Vincenta z czasów "Covenant" i "Domination". Do takiego sposobu wokalowania idzie się tu przyzwyczaić, ale nie ma co ukrywać, że muzyka Oppressor na takim osobliwym pomyśle straciła z poprzedniej mocy. 

Dużo gorsze są jednak nowinki spod znaku groove metalu. Ponownie, źle wykonane nie zostały i przyzwoicie odnoszą się do prostego, mechanicznego riffowania w stylu Fear Factory (przez co na brak koncertowej chwytliwości narzekać w nich nie można), ale rzecz w tym, iż dość słabo zazębiają się one z główną, death metalową stroną tej muzyki. Z tego względu, obok sensownie finezyjnych i brutalnych kawałków w typie "Valley Of Thorns", "Gone", "Carnal Voyage" czy "Passage" przewijają się toporne i kiepsko urozmaicone odmieńce pokroju "In Exile" oraz "Redefine". Wiadomo, sama ekstremalna część "Agony" też już tak nie zaskakuje co wcześniej, ale w tym akurat nie widzę żadnego problemu, bo Amerykanie błyskawicznie wypracowali własny, rozpoznawalny styl. Ogólny feeling i pomysłowość znane ze "Solstice..." mają bardzo silne oddziaływanie również na dwójce, a jej dodatkowym atutem na tle debiutu powinno jawić się brzmienie - wyrazistsze, lepiej dopasowane do zakręconej muzyki. Jak wspominałem, jedyne co tutaj serio wadzi tyczy się tego nieszczęsnego groove metalu.

Zbierając te fakty do kupy, drugi album Oppressor to kawał jakościowego i oryginalnego metalu, choć nie tak przemyślanego co te dwa lata wcześniej. No dobra, "Solstice Of Oppression" wprawdzie wyznaczył poprzeczkę cholernie wysoko, a przekroczenie jej zakrawało na niemożliwe, to jednak "Agony" pod kątem kreatywności mocno mu nie ustępuje i udanie kontynuuje znajome patenty. Byłoby z pewnością dużo lepiej, gdyby Amerykanie odpuścili obce, nie-death metalowe wpływy i nie próbowali za wszelką cenę zaskarbiać do siebie słuchaczy zorientowanych na groove metal.

Ocena: 7/10


A minimalnie lepiej byłoby również z grafiką z prawdziwego zdarzenia, a nie takim paskudnym bublem... 

[English version]

The Americans from Oppressor debuted at a rather unfortunate moment - when a large part of the audience lost interest in death metal and nothing announced its imminent return. As a result, "Solstice Of Oppression" - despite its originality - was not properly promoted and quickly became a thing of the past. Fortunately, our heroes of the review did not abandon the subject in a bad way and unconcerned continued their activity, playing concerts and composing new material. However, we did not have to wait long for this one, because the second Oppressor longplay, entitled "Agony", was released in 1996. On it, on the one hand, the group continued many familiar and wonderful themes from the first one, but on the other, they were not completely closed to changes and made some efforts to attract a slightly different audience than before.

And how do these two contradictory directions look in practice? Usually, surprisingly, it's not as inconsistent as it might look from the outside, although it's also impossible not to make a few important remarks about "Agony". On the one hand, the characteristic, electrifying feeling of guitars, the skill in jumping between different motifs and impressive dynamics have been preserved from the past, on the other, in several songs, playing not very related to twisted and brutal death metal, and sometimes even from the user-friendly category, has emerged. Well, it's not bad, because on "Agony" finesse with taste and death metal heaviness have a casting vote, but it's impossible not to feel that not everything here has worked out as it should.

The first doubts are raised by the vocals. Unfortunately, the earlier, crushing growls has been preserved fragmentarily (only in "Sea Of Tears" and "I Am Darkness"), and instead Tim King has turned into a legible, very forceful growl and spoken/sublime variations in the style of David Vincent from the times of "Covenant" and "Domination". You can get used to this way of vocalizing here, but there is no hiding the fact that Oppressor's music has lost its previous power on such a peculiar idea.

Much worse, however, are the new groove metal influences. Again, they weren't badly made and they refer decently to simple, mechanical riffing in the style of Fear Factory (which is why you can't complain about the lack of live catchiness in them), but the thing is that they fit quite poorly with the main, death metal side of this music. For this reason, next to sensibly sophisticated and brutal tracks like "Valley Of Thorns", "Gone", "Carnal Voyage" or "Passage" there are clumsy and poorly varied oddities like "In Exile" and "Redefine". Of course, the extreme part of "Agony" itself is not as surprising as before, but I don't see any problem with this, because the Americans quickly developed their own, recognizable style. The general feeling and inventiveness known from "Solstice..." have a strong impact on the "Agony" as well, and its additional advantage over the debut should be its sound - more polished, well-fitting with the crazy and brutal music. As I mentioned, the only thing that really bothers here is that unfortunate groove metal.

Putting these facts together, Oppressor's second album is a piece of qualitative and original metal, although not as well thought out as the one from two years ago. Yes, "Solstice Of Oppression" set the bar pretty high, and exceeding it seemed impossible, but "Agony" is very much on par with it in terms of creativity and successfully continues familiar patterns. It would certainly be much better if the Americans let go of non-death metal influences and didn't try at all costs to satisfy listeners focused on groove metal.

Rating: 7/10

It would also be slightly better with real graphics, not this awful crap on the cover art... 

Komentarze

  1. Dzień dobry jestem nowa w tych klimatach, i prośba do obeznanych w temacie o tytuły,najlepsze najbardziej interesujące płyty z gatunku Death Metalu. Pozdrufka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w (nie)skromnych progach tegoż bloga.

      Myślę, że to dość obszerny temat od czego zacząć zacząć swoją barwną przygodę z death metalem, ale na pewno poleciłbym Ci na start Morbid Angel albumy 1-4, większość dyskografii Death, Carcass "Heartwork", "Necroticism...", "Symphonies..." (w tej kolejności), Entombed (pierwsze dwa), Pestilence ("Consuming Impulse"), Vader ("De Profundis"), Deicide (pierwsze trzy, no może cztery), a z nowszych tworów to nasuwa się Blood Incantation (ep + dwie pierwsze płyty). To tak po krótce, bo pewnie jest tego więcej, a poleciałem z tym z marszu, co na język się nasunęło ;)

      Dlatego jeśli ktoś ma więcej propozycji lub ogólnie lepsze strzały, śmiało sypać nazwami w komentarzach.

      Pozdro

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty