Massacre - "Necrolution" (2024)

Wygląda na to, że panowie z Massacre złapali wenę na stare lata, trzaskając premierowym materiałem za materiałem. Pasmo singli, pięć (!) epek, dwa albumy live i kompilacja od punktu A (czyli premiery "Resurgence") do punktu B (czyli premiery "Necrolution") mogą imponować po wcześniejszych, naprawdę wieeelu latach niestabilności. Z drugiej strony, w tą nadproduktywność należy wstawić spory cudzysłów. Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że przez ten niedługi czas Kam Lee oraz jego (w większości wynajęci) koledzy wydawali wszystko co aktualnie mieli pod ręką, a jako tako dawało radę to wpisać w kategorię oldschool death metal. Poziom normalności niby tam zachowano, ale nie szła za tym jakaś szczególna jakość oraz spójność i ukazało się tego tak dużo, że o większości z tych nagrań szybko się zapomina - ot poprawne łupanie w starym stylu, niekoniecznie powiązane z typowo amerykańskim feelingiem. Cykl ten - w pewnym sensie - przerywa jednak wspomniany "Necrolution", piąty, pełny krążek w dorobku grupy, o którym nasuwa się już wyraźnie więcej konkretów niż z pomniejszych wydawnictw.

W dalszym ciągu, oczywiście, (odświeżona) ekipa Kama Lee odnosi się do "From Beyond" dość luźno, ochoczo przemyca bardziej melodyjne/klimatyczne wpływy oraz stroni od brutalnej wyziewności, aczkolwiek nie da się nie zauważyć, iż nie jest to tak wyprany z własnej osobowości materiał co "Resurgence". Wiadomo, "Necrolution" również nie ekscytuje, jest dość przewidywalny i nie ma niczego co wyróżniałoby go na tle ówczesnych, death metalowych produkcji uparcie zapatrzonych w lata dziewięćdziesiąte, ale całości słucha się bez poirytowania czy zażenowania, a to już pewien atut. 

Towarzyszą nam więc proste, zadziorne riffy, przeważnie (o tym zaraz) banalna i o thrashującym zacięciu perka, bardzo przejrzyste schematy, charakterystyczne ryki (arrrrgh!) i wrzaski Kama Lee, solidna produkcja, oldschoolowy klimat, ledwo słyszalny bas (Mike'a Bordersa, który - jak pewnie błędnie zakładam - nadal ma podtrzymywać wrażenie zejścia się połowy starej części ekipy) oraz znajoma ilość czadu. Różnice to z kolei dużo większy nacisk na robienie klimatu leadami gitarowymi kosztem efekciarskich solówek (zarówno tych szpanerskich, jak i opartych o wajchę), z rzadka wstrzelone, całkiem sensowne blasty (Jon Rudin fajnie dodaje nimi dynamiki, gdy pojawia się drętwe piłowanie riffów) oraz feeling/klimat całości w kierunku...europejskich ekip w nawiązaniu do lat dziewięćdziesiątych.

Tym razem, jeśli chodzi o płytę, lekko pozmieniała się również liczba gitarzystów - uszczuplona do sztuk dwóch. Ostali się więc Jonny Pettersson i Rogga Johansson, którzy jako główni kompozytorzy, gdzieś tam w oddali przywołują ducha starego Massacre, ale najczęściej - co logiczne, patrząc na ich pochodzenie - ciągną styl zespołu w kierunku wspomnianych europejskich aktów, choć w nieco lżejszej odmianie. Dzięki nim, takie kawałki jak chociażby "The Color Out Of Space", "Horrors Of Hidden Truth", "Death May Die", "The Things That Were And Shall Be Again" czy "Ensnarers Within" przelatują całkiem przyjemnie, są dość żwawe, nie brak im koncertowej chwytliwości i nie czuć po nich nachalnej jazdy na sentymentach - zostały, po prostu, wykonane z głową, mimo baaardzo znajomej konwencji i używania bezpiecznych patentów. Ale ilość utworów na albumie?! Panowie z Massacre, a owszem, nagrali znośne oraz bez auto-zrzynek kawałki, ale liczba aż szesnastu utworów to już gruba przesada jak na death metal utrzymany w ogólnie średnich tempach, z wybitnie prostymi riffami oraz znikomą dawką zwrotów akcji. Okej, są tutaj również porozrzucane po krążku trzy, dodające grozy intra, ale te bardziej rozpraszają uwagę niż wnoszą coś sensownego.

I w ten oto sposób, przebranżowione po raz któryś Massacre uderza na swoje stare lata z kolejnym, w miarę przyzwoitym albumem, który - w szczególności - zadowoli maniaków wszystkiego, pod czym podpisali się Kam Lee i spółka. "Necrolution" to solidne rzemiosło, bez odkrywania czegokolwiek, utrzymane w duchu oldschoola oraz z nie najgorszą melodyką, ale pozbawione iskry bożej i hitów, o które można się wydzierać na koncertach. Piąty pełniak Massacre wypada wprawdzie lepiej i bardziej znośnie od swojego poprzednika, aczkolwiek zupełnie niepotrzebnie rozepchano jego zawartość do szesnastu numerów - przez to bardzo ciężko wysiedzieć przy nim do końca za jednym podejściem. Na tym etapie powinniśmy się więc cieszyć, że do Massacre zawitała jakaś tam normalność.

Ocena: 5,5/10


[English version]

It seems that the gentlemen from Massacre have caught the inspiration for their old times, releasing new material after new material. A series of singles, five (!) eps, two live albums and a compilation from point A (i.e. the premiere of "Resurgence") to point B (i.e. the premiere of "Necrolution") can be impressive after the previous, really many years of instability. On the other hand, this overproductivity should be put in large quotation marks. It's hard not to get the impression that for this short time Kam Lee and his (mostly hired) colleagues released everything they had in their brains, and somehow it was possible to put it in the category of old-school death metal. The level of normality was supposedly maintained there, but it was not accompanied by any special quality or coherence, and so much of it was released that most of these recordings are quickly forgotten - just proper old-school death metal, not necessarily associated with a typical American feeling. This cycle is - in a sense - stopped by the aforementioned "Necrolution", the band's fifth full-length album, about which there is clearly more clear information than from lesser releases.

Still, of course, the (refreshed) Kam Lee's band treats "From Beyond" without tension, boldly adding more melodic/atmospheric influences and avoiding excessive brutality, although it's impossible not to notice that it's not as devoid of its own character as "Resurgence". Of course, "Necrolution" is also not exciting, it's quite predictable and there is nothing that would distinguish it from the background of the death metal productions of the time stubbornly focused on the nineties, but the whole thing is listened to without irritation or embarrassment, and that is already a great advantage.

So we are accompanied by simple, feisty riffs, mostly (about it - in next sentence) banal and thrashy drums, very clear patterns for a songs, characteristic roars (arrrrgh!) and screams of Kam Lee, solid production, old-school atmosphere, barely audible bass (by Mike Borders, which - as I probably wrongly assume - is still supposed to maintain the impression of the reunion of half of the old line-up) and a familiar amount of energy. The differences, in turn, are a much greater emphasis on creating atmosphere with guitar leads at the expense of showy solos (both more technical and with whammy bar), rarely quite sensible blasts (Jon Rudin adds dynamics with them nicely, when the numb riffs appear) and the feeling/climate of the whole in the direction of...European band with references to the nineties.

This time, when it comes to the album, the number of guitarists has also changed slightly - reduced to two. Jonny Pettersson and Rogga Johansson remain, who as the main composers, somewhere in the distance, evoke the spirit of the old Massacre, but most often - which is logical, looking at their origins - they pull the band's style towards the aforementioned European acts, although in a slightly lighter version. By them, such songs as "The Color Out Of Space", "Horrors Of Hidden Truth", "Death May Die", "The Things That Were And Shall Be Again" or "Ensnarers Within" sound quite pleasantly, they do not lack concert catchiness and you do not feel any intrusive games with the sentiments - they were simply performed wisely, despite the very familiar convention and the use of safe patterns. But the number of songs on the album?! The guys from Massacre, yes, recorded tolerable and without ripping-off tracks, but the number of sixteen tracks is already a big exaggeration for death metal maintained in generally medium tempos, with extremely simple riffs and a small dose of plot twists. Okay, there are also three intros scattered around the album, adding dismay, but they are more distracting than contributing anything sensible.

And so, Massacre, rebranded once again, is hitting its old age with another, fairly decent album, which - in particular - will satisfy maniacs of everything Kam Lee & co. are responsible for. "Necrolution" is solid death metal album, without discovering anything, maintained in the spirit of old-school and with not the worst melodies, but devoid of sincere enthusiasm and hits that you can shout about at concerts. "Necrolution" is admittedly better and more bearable than its predecessor, although its content was unnecessarily divided into sixteen tracks - because of this, it's very difficult to sit through it to the end in one listening. Well, at this time, we should be glad that some normality has come to Massacre.

Rating: 5,5/10

Komentarze

  1. A ja ostatnio wróciłem do slayeryzmów

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie też nawrót na klasyki leci Seler i Sadist

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty