Cryptopsy - "Once Was Not" (2005)

Po wydaniu "Whisper Supremacy" i "And Then You'll Beg", Flo Mounier z resztą swojej ekipy poszli po rozum, czyli postanowili podziękować za - wątpliwej jakości - współpracę z Mike'iem DiSalvo. Tuż po tej decyzji zdecydowali się oni na krótko zwerbować Martina Lacroixa, koncertując i wydając w 2003 roku live album "None So Live", by jeszcze w tym samym roku - uwaga, uwaga! - pojednać się na nowo z Lordem Wormem. Z nim w składzie, ale oficjalnie już bez Jona Levasseura, w 2005 roku ukazał się "Once Was Not"; jeden z (naj)bardziej ekscentrycznych albumów Cryptopsy, który...nie wywołał większego poruszenia. Dziwne to o tyle, że powodów do narobienia fermentu było na nim - jak zaraz udowodnię - niemało. Piąty krążek Cryptopsy bowiem przesunął granice ekstremy jeszcze wyżej względem "And..." (co mogło wydawać się ultra-absurdalnym) i wprowadził dużo nietuzinkowych, wręcz ocierających się o awangardę rozwiązań. 

Na "Once Was Not" znalazło się chociażby zaskakująco dużo nieregularnych podziałów rytmicznych, gitarowych zawijasów, niejednoznacznego klimatu w typie post-apo, dziwnych samplowanych wstawek (głównie za sprawą intr/outr), przeplatania szczekliwych wokali Worma z poetyckimi deklamacjami (czasem nawet po francusku) czy obłędnego blastowania. No a skoro już mowa o perkusji, to należy tu wspomnieć, że na "Once..." Flo Mounier przeszedł samego siebie, nagrywając jedne z najlepszych partii w swojej karierze - bardzo intensywnych, niesamowicie szybkich, precyzyjnych i zakręconych. Na szczęście, o pozostałych muzykach również można powiedzieć sporo dobrego, z czego najbardziej cieszy powrót Lorda Worma i jego szczekliwych growli. Dalej, świetnie wypadają oczywiście same kompozycje, wśród których należałoby koniecznie nadmienić o "The Pestilence That Walketh In Darkness (Psalm 91:5-8)" (kawałek-zmyłka ze spokojnym wstępem i brutalnym rozwinięciem), "In The Kingdom Where Everything Dies, The Sky Is Mortal", "Keeping The Cadaver Dogs Busy" (z nietypowym jazzowym wstępem), "Carrionshine", "The Frantic Pace Of Dying" czy "Angelskingarden", w których najlepiej słychać balans pomiędzy ww. nowinkami a charakterystyczną dla Cryptopsy brutalnością. Najwięcej wątpliwości wzbudza tu natomiast zakończenie, tj. plumkanie pod postacią "The End" oraz utwór "Endless Cemetery", w którym wciśnięto identyczny riff z "The Pestilence...". Wniosek więc z tego prosty. W tym miejscu zdecydowanie lepiej sprawdziłby się brutalniejszy cios bez auto-cytatów.

Mimo wszystko, "Once Was Not" to znakomity powrót Cryptopsy do formy, ba!, album, który śmiało można ulokować tuż za "Blasphemy Made Flesh" i "None So Vile". Kanadyjczycy pokazali na nim, że po dwóch słabszych krążkach są w stanie przenieść ekstremę na kolejny, intrygujący poziom i sensownie rozszerzyć ją o nieco bardziej zawiłe patenty, zahaczając o awangardę. Co dziwne, "Once Was Not" okazał się też być swego rodzaju pożegnaniem. W 2 lata po jego premierze z grupą ponownie rozstał się Lord Worm, a kapela Flo Mouniera zaczęła przechodzić poprzez bardzo burzliwy okres.

Ocena: 9/10


[English version]

After the release of "Whisper Supremacy" and "And Then You'll Beg", Flo Mounier and the rest of band went to their senses, so they decided to fire - dubious quality - Mike DiSalvo. Immediately after this decision, they decided to recruit Martin Lacroix for a short time, touring and releasing with him the live album "None So Live" in 2003, and in the same year to reconcile with Lord Worm. With him in the line-up, but officially without Jon Levasseur, "Once Was Not" was released in 2005; one of the (most) eccentric Cryptopsy albums that...didn't cause much hype. It's strange because the reasons to create a huge interest on it - as I will prove in a moment - quite a few. The fifth album by Cryptopsy pushes the limits of extremes even higher than "And..." (which may have seemed ultra-absurd) and introduces a lot of extraordinary, even verging on avant-garde solutions.

On "Once Was Not" there are, for example, surprisingly many irregular rhythms, guitar twists, ambiguous post-apo type atmosphere, strange sampled insertions (mainly due to introductions), interlacing of barking Worm's vocals with poetic declamations (sometimes even in French) or insane blasting. Well, at the drums side, it should be mentioned that on "Once..." Flo Mounier outdid himself by recording some of the best parts in his career - very intense, incredibly fast, precise and twisted. Fortunately, a lot of good can be said about the other musicians as well, which is most excited about the return of Lord Worm and his barking growls. Next, the compositions themselves are great, of course, including "The Pestilence That Walketh In Darkness (Psalm 91: 5-8)" (a song-deception with a calm introduction and brutal expansion), "In The Kingdom Where Everything Dies, The Sky Is Mortal""Keeping The Cadaver Dogs Busy" (with an unusual jazz introduction), "Carrionshine""The Frantic Pace Of Dying" or "Angelskingarden", in which there are best balance between the above-mentioned novelties and the brutality characteristic of Cryptopsy. The most questionable here is the ending, that is, the ambient-like "The End" and the song "Endless Cemetery", in which the same riff from "The Pestilence..." was pressed. So the conclusion is simple. At this point, a more brutal song without auto-quotes would definitely work better.

After all, "Once Was Not" is Cryptopsy excellent return to form, indeed!, an album that can be safely located just behind "Blasphemy Made Flesh" and "None So Vile". The Canadians showed on it that after two weaker discs they are able to take the extreme to the next, intriguing level and sensibly extend it with slightly more intricate patents, including the avant-garde. Oddly enough, "Once Was Not" also turned out to be a kind of farewell. Two years after its premiere, Lord Worm left Cryptopsy again, and Flo Mounier's band began to go through a very turbulent period.

Rating: 9/10

Komentarze

Popularne posty