Testament - "Souls Of Black" (1990)
Sequel zabójczego tempa wydawniczego u Testament. Chwilę po wydaniu "Practice What You Preach", ekipa Erica Petersona bowiem już w 1990 roku uderzyła z kolejnym longplayem, "Souls Of Black", który podtrzymał ekspresowy ciąg wydawniczy tak charakterystyczny dla wczesnego okresu tego kwintetu. Podobnie jednak jak wcześniej, był to krok w kierunku zdecydowanie lżejszej i bardziej melodyjnej odmiany grania thrash metalu, ale bez jednoznacznego porzucania czadu, szybkich galopad czy efektownych solówek znanych z "The New Order". Tym razem wiadomo więc czego jako tako można było się spodziewać, choć trzeba zaznaczyć, że "Souls..." jeszcze dobitniej nakreślił pierwsze kryzysy w thrashu, kiedy to coraz większa ilość grup zaczęła łagodzić brzmienia, a na miejsce tego gatunku zaczęła napływać fala dużo bardziej ekstremalnej muzyki, jaką był death metal.
Trudno jednak mówić w kontekście "Souls Of Black", by bezmyślnie korzystał on z pomysłów zawartych na "Practice What You Preach" i przynosił drastyczną obniżkę poziomu. Prawdą jest, że pewne schematy ów longplay powtarza, ale czyni to z odpowiednim pomyślunkiem. Po pierwsze, ponownie najmocniejszy jest tu początek i końcówka krążka, zaś przeważnie w środku zdarzają się pewne mielizny. Po drugie, znów czuć chęć pogrania nieco przystępniej i spokojniej z większą dawką średnich temp czy chwytliwych melodii bądź też balladowania kosztem huraganowych szybkości lub podkreślania techniki w riffach. Powtórzenia te - na szczęście - nie przysłaniają plusów całości repertuaru "Souls...". Początek albumu wyróżnia się chociażby charakterystycznymi "Face In The Sky", utworem tytułowym (z ikoniczną partią basu), "Absence Of Light" czy "Falling Fast", w których nie brakuje powera i zamysłu, ale również chwytliwych melodii oraz odmiennych punktów zaczepnych na tle poprzednich krążków. Z kolei, końcówka albumu błyszczy bardzo bezpośrednim "Seven Days Of May" i - przede wszystkim - balladą "The Legacy" (poza tytułem, nie ma związku z debiutem), w której zespół wyśmienicie buduje przejmujący, spokojny klimat, przełamując go dużą ilością chwytającego za serducho wymiatania Alexa Skolnicka.
Jak jednak zostało wspomniane, w zbliżonym stopniu co na "Practice What You Preach", para schodzi nieco w środku longplaya. Mimo tego, i tutaj przytrafiają się czadowe kawałki pokroju ultra-hitowego "Love To Hate", a słabsze utwory w typie "Malpractice" czy "One Man's Fate" da się po prostu uznać za przedsmak tych lepszych kawałków w kolejce. Pominąć się za to nie da produkcji "Souls Of Black", która zaliczyła spory regres i - nie wiedzieć czemu - stała się zabrudzona oraz dużo mniej czytelna niż na "Practice...". Z pewnością, był to ciekawy kierunek pod prąd w porównaniu do albumów Megadeth, Kreator czy Slayer z tego samego roku, tyle że na tle znacznie większej łagodności płynącej z muzyki grupy Petersona, lepszym rozwiązaniem byłoby klarowne i potężne brzmienie - zamiast surowego soundu przywodzącego na myśl "The Legacy".
Z jednej strony więc, "Souls Of Black" nie przynosi drastycznych zmian, ale ma w zanadrzu wiele bardzo dobrych numerów i ciekawych pomysłów na kontynuację swojego poprzednika; z drugiej, jest to płyta, która w odniesieniu do "Practice What You Preach" wyraźniej spuszcza z tonu, odstaje produkcyjnie i zdradza pewne oznaki wymiękania. O porażce czy nawet średniawce na czwartym longplayu Testament oczywiście nie ma mowy, aczkolwiek naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, iż materiał ten powstał zbyt szybko i nie poświęcono mu należytej uwagi. Słowa te zresztą potwierdza sam Chuck Billy, który w jednym z wywiadów uznał "Souls Of Black" za napisany i nagrany w pośpiechu.
Ocena: 7,5/10
[English version]
Sequel to Testament's fast releasing new albums in their early times of activity. A moment after the release of "Practice What You Preach", Eric Peterson's band hit in 1990 with another longplay, "Souls Of Black", which maintained the express publishing sequence so characteristic of the early period of this quintet. However, just like before, it was a step towards a much lighter and more melodic version of thrash metal, but without clearly abandoning the heaviness, fast gallops or spectacular solos known from "The New Order". So this time we know what more or less could be expected, although it must be noted that "Souls..." outlined the first crises in thrash metal even more clearly, when more and more groups began to soften the sounds, and a wave of much more extreme music, which was death metal, began to control this genre.
However, it's difficult to say in the context of "Souls Of Black" that it thoughtlessly used the ideas contained on "Practice What You Preach" and announced a drastic reduction in the music. It's true that this album repeats known ideas, but it does reasonably. First of all, again, the beginning and the end of the album are the strongest here and usually there are some weaker points in the middle. Secondly, again, these Americans feel the desire to play a bit more accessible and calmer with a larger dose of medium tempos or catchy melodies at the expense of hurricane paces or emphasizing technique in riffs. These repetitions - fortunately - do not erase the pluses of the entire repertoire of "Souls...". The beginning of the album is distinguished by the characteristic "Face In The Sky", the title track (with the iconic bass part), "Absence Of Light" or "Falling Fast", which do not lack power and main idea, but also catchy melodies and different starting points compared to previous albums. In turn, the end of the album shines with a very strong "Seven Days Of May" and - above all - the ballad "The Legacy" (apart from the title, it has nothing to do with the debut), in which the band perfectly builds a poignant, calm atmosphere, breaking it with a lot of Alex Skolnick's heart-breaking guitar solos.
However, as mentioned, just like on "Practice What You Preach", there is a bit weaker in the middle of the longplay. Despite this, even here there are some cool tracks like the ultra-hit "Love To Hate", and with worse tracks like "Malpractice" or "One Man's Fate" you can consider them a foretaste of the better tracks in the queue. However, the production of "Souls Of Black" cannot be omitted, as it suffered a significant regression and - for some reason - became dirty and much less legible than on "Practice...". Certainly, it was an interesting direction against the background of Megadeth, Kreator or Slayer albums from the same year, but with much more melodiousness coming from the music of Peterson's group, a clear and powerful sound would have been a better solution - instead of the raw sound reminiscent of "The Legacy".
On the one hand, "Souls Of Black" does not bring drastic changes, but it has many very good songs and interesting ideas for the continuation of its predecessor; on the other hand, it's an album that, compared to "Practice What You Preach", is clearly not so heavy, has worse production and shows some signs of sell-out. Of course, there is no question of a failure or even a mediocre performance on the fourth longplay of Testament, although it's really hard not to get the impression that this material was created too quickly. These words are confirmed by Chuck Billy himself, who in one of the interviews considered "Souls Of Black" as written and recorded in a hurry.
Rating: 7,5/10
A co to za katolicki terror, jeden z najbardziej nudnych zespołów,lepszy już niemiecki Scooter
OdpowiedzUsuńScooooooooter
UsuńHow Much Is The Fish?
UsuńFire!!!!!! A swoją drogą to Mantas gitarzysta Venom zagrał na trasie koncertowej jako gitarzysta Scootera także można przechodzić płynnie z metalu do innych gatunków i ja to popieram!
OdpowiedzUsuń