Testament - "Titans Of Creation" (2020)

 
Potknięcia przytrafiają się praktycznie wszystkim - przypadłość na tyle to oczywista co skuteczność większości współczesnego coachingu. Gorzej jednak, gdy mowa o znanych nazwiskach, po których wysokie oczekiwania nasuwają się samoczynnie, a muzyczne CV takich weteranów aż ugina się od przełomowych płyt w swoim dorobku. Niestety, pomimo początkowej, dobrej passy od czasu wydawniczego powrotu Testament, o dość zbliżonej kwestii można było powiedzieć à propos ich "Brotherhood Of The Snake" - krążka wyróżniającego się jeszcze bardziej zabójczym, gwiazdorskim składem, produkcją z najwyższej półki i pompatyczną promocją, a który w praktyce wypadał bardzo przeciętnie, brakowało mu pazura i nie zapadał zbytnio w pamięć. Co gorsza, następny w kolejce z 2020 roku "Titans Of Creation" kompletnie nie zaciera tych wrażeń. Dwunasty album tych Amerykanów wypada bowiem jeszcze słabiej od swojego poprzednika.

W zasadzie, nie byłoby w tym miejscu większą przesadą, gdyby po prostu przekleić znaczną część zarzutów z recki "Brotherhood..." i jedyne co dodać to to, że zespół wykorzystał swoje markowe patenty w jeszcze mniej wyszukany sposób. "Titans Of Creation" bowiem wzorcowo oddaje sedno ogólnego problemu, na jakie cierpi spora część thrash metalowych wydawnictw z pod bandery Nuclear Blast. Drugi raz z rzędu ma się więc do czynienia z bardzo generycznym spojrzeniem na ten nurt (z jednym małym wyjątkiem - o którym za moment), z tym że "Titans..." jest w o tyle gorszej sytuacji od swojego poprzednika, iż więcej na nim rozciągania miałkich motywów (przez co kawałki potrafią bezsensownie osiągać 5-6 minut), niepotrzebnie dorzuca on nawiązania do luzu "Practice What You Preach" i "The Ritual" oraz przytępia żywiołowe partie licznym, straszliwie jałowym zaciąganym śpiewem Chucka Billy'ego. Jedynie bas DiGiorgio wyróżnia się in plus, którego instrument zyskał nieco więcej miejsca w miksie, mimo że dalej cudów tu ogólnie nie wyczarował. 

Przechodząc do samych utworów, jako tako broni się zadziorność "Code Of Hammurabi", początek "City Of Angels" (aczkolwiek potem całość się rozłazi), paradoksalnie lekkość "Dream Deceiver" (choć do starszych tego typu kawałków nie ma podjazdu) oraz zaskakująco udanie ublackowiony (!) "Curse Of Osiris". Reszta, owszem, da radę przelecieć przez odtwarzacz, ale naprawdę niewiele pozostawia ona za sobą w głowie. Dziwi również "Catacombs" - totalnie zbędne outro, wykorzystujące identyczny riff co w "Legions (In Hiding)" z albumu "Low". Z drugiej strony, to ogólny zarzut do krążka - "Titans Of Creation" powinien był być zdecydowanie krótszy i bardziej skondensowany.

Szkoda więc, że tak niezbyt pochlebne słowa muszą paść pod adresem takich weteranów thrashu jak Testament. Ów "Titans Of Creation" to płyta, z której przyjemność czerpie się dość chwilowo, a wszelkie próby jej bardziej szczegółowej analizy odkrywają brutalną prawdę - jako wydawnictwa pozbawionego porządnych pomysłów na riffy, zbyt bezpiecznego, mało zróżnicowanego i ze zmarnowanym potencjałem tak uzdolnionych muzyków. Wprawia to w tym większe osłupienie, gdy weźmie się pod uwagę, że na ich longplayach z lat 2008 i 2012 podobnie, odtwórcze podejście działało bez tak ambiwalentnych odczuć.

Ocena: 5/10


[English version]

Stumbles happen to virtually everyone - the condition is as obvious as the effectiveness of most modern coaching. However, it's worse when we are talking about well-known names, after whom high expectations arise automatically and the musical CV of such veterans contains groundbreaking albums. Unfortunately, despite the initial good run since Testament's comeback, a rather similar issue could unfortunately be said about their "Brotherhood Of The Snake" - an album distinguished by an even more killing, star line-up, top-shelf production and pompous promotion, and which in practice was very mediocre, lacked power and was not very memorable. What's worse, the next in line from 2020, "Titans Of Creation", does not erase these impressions at all. The twelfth album of these Americans is even worse than its predecessor.

In fact, it wouldn't be too much of an exaggeration to simply paste over most of the allegations from my "Brotherhood..." review and only add that the band used its trademarks in an even less sophisticated way. "Titans Of Creation" is an exemplary example of the biggest problems that a large number of (thrash) metal releases under the Nuclear Blast banner suffer from, and - in general - an album that seriously lacks an idea for reconciling the stronger fragments with the polished ones. So again, we are talking of a very generic look at thrash (with one small exception - more on that in a moment), but "Titans..." is in a much worse situation than its predecessor, because it has more boredom on it (due to which the songs can reach 5-6 minutes senselessly), unnecessarily adds references to the melodiousness of "Practice What You Preach" and "The Ritual" and dulls the lively parts with numerous, terribly senile vocals by Chuck Billy. Only DiGiorgio's bass stands out in a positive way, with his instrument gaining a bit more space in the mix, although he still didn't perform any miracles here.

Well, looks good here speed of "Code Of Hammurabi", the beginning of "City Of Angels" (although then the whole thing falls apart), the paradoxical lightness of "Dream Deceiver" (although there is no way to compare to older songs of this type) and the surprisingly successful blackened (!) "Curse Of Osiris". The rest, yes, can pass through the player, but it really doesn't leave much behind in your mind. "Catacombs" is also surprising - a completely unnecessary outro, using the same riff as in "Legions (In Hiding)" from the "Low" album. On the other hand, this is a general complaint about this album - "Titans Of Creation" should be definitely shorter and more condensed.

It's a pity that such words have to be addressed to such thrash veterans as Testament"Titans Of Creation" is an album from which pleasure is derived quite temporarily and any attempts to analyze it in more detail reveal the brutal truth - as a release devoid of decent ideas for riffs, too user-friendly, not very diverse and with wasted potential of such talented musicians. This is even more surprising when you consider that on their 2008 and 2012 lps, the imitative approach worked without such ambivalent feelings.

Rating: 5/10

Komentarze

  1. hellalujah :::
    Brawo JH! Kolejna dyskografia zrecenzowana. Tym razem było tych płyt hehe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Docenione, a w planach jest też Napalm Death. Tam to dopiero będzie recenzowania ;)

      Usuń
  2. Świetna recenzja, choć płyta taka sobie. Niestety. Również posiadam muzycznego bloga i chciałbym się z Tobą skontaktować w tym temacie. Czy podałbyś mi namiary na siebie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisaj na schabowy713@gmail.com (wiem, zabójcza nazwa) lub ewentualnie na moje konto na rymie

      Usuń
  3. Napalm Death - Scum

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty