Oppressor - "Elements Of Corrosion" (1998)
Domknięcie dość pechowej trylogii spod znaku brutalistów z Oppressor. No cóż, tenże amerykański kwartet pomimo predyspozycji do wybicia się całkiem wysoko z oryginalnym spojrzeniem na death metal musiał mierzyć się ze średnim zainteresowaniem i mizerną promocją również po wydaniu "Agony". Podobnie jak za czasów "Solstice Of Oppression", pozostało im więc zacisnąć zęby i robić swoje dalej - wszak w ogólnym rozrachunku dwójka miała przecież swoje momenty, bez względu na jej przesadzone próby przemycania groove metalowych wpływów. Kolejnego posunięcia (i jak się niebawem okaże, ostatniego na długie lata), nie trzeba było jednak po tych Amerykańcach wyczekiwać z jakąkolwiek niecierpliwością (sic!). Ich trzeci longplay, "Elements Of Corrosion", wydano w tym samym tonie co poprzednika - raptem po dwóch latach wydawniczej przerwy.
Interesujące też, że po trójce nie czuć tak nachalnie wcześniejszego podporządkowania się w stronę prostszych i chwytliwszych, groove metalowych klimatów, a zamiast tego już od pierwszych chwil czuć, iż zespół na "Elements Of Corrosion" z powrotem złapał radochę z...napieprzania bez opamiętania! Może to i lekkie uogólnienie, ale tak, Oppressor na trzecim albumie wyraźnie zagęścił tempa, upchał więcej technicznego wywijania oraz trudno nie odnieść wrażenia, iż do tych właśnie fragmentów przyłożył się zdecydowanie najbardziej. To akurat spory atut, bo co rusz słychać nawiązania do szerokiej pomysłowości i brutalności z debiutu, a jednocześnie, że przy całym tym natłoku nie zapomniano o chwytliwości, wyrazistości i konstrukcji motywów tak, by potrafiły zaleźć za skórę. Takie kawałki jak "Corrosion", "Upon The Uncreation", "Kingdom Of The Dead", "In Malice I Breathe" (ten dodatkowo kojarzy się z Morbid Angel z okresu "Domination") czy "Through Their Eyes" łączą bowiem to, co tak rozpoznawalne i pożądane w Oppressor, a zarazem nie korzystają one jota w jotę z tych samych akcentów, schematów czy kontrastów. "Elements..." wręcz dowodzi, iż bez odkrywania siebie na nowo, a z odpowiednim zaangażowaniem, można naturalnie trzaskać mocno zakręconymi i rasowymi kompozycjami, wciągając na kilka porządnych seansów.
Na tyle barwnie co na "Solstice Of Oppression" całościowo na "Elements Of Corrosion", niestety, nie jest. W kwestii minusów nadal doskwierają zbyt zwykłe i czytelne growle Tima Kinga, które nie do końca kleją się z ogólnie szalonym graniem. Dalej, kompletnie nie robią tu elementy (?) osadzone w groove metalowym stylu (niby dużo mniejsza ilość niż wcześniej, ale wciąż za wysoka), średnio wypada również outro z wykorzystaniem pianina (niepotrzebne smęty), ale i tak najbardziej rozczarowuje produkcja. Okej, o ile jeszcze perkusja i wokale dają radę, o tyle z gitarami sprawa wygląda już dużo gorzej. Przede wszystkim, razi ich płaski, niekiedy bzyczący na thrashowo sound, przez który przy początkowym obcowaniu z intensywnymi partiami nasuwa się tu poczucie słuchania jakiegoś zabiedzonego klona Origin (nota bene...przed samym rozkwitem Origin) aniżeli Oppressor. Do tej wady, jak na ironię, też można się na "Elements..." przyzwyczaić, aleee czy w takiej sytuacji naprawdę aż tak ciężko było im się pokusić o brzmienie á la "Agony"?
W każdym razie, "Elements Of Corrosion" to bardzo solidne wydawnictwo, na którym Oppressor po raz trzeci pokazał się jako zespół oryginalny i konkretnie zakręcony w ramach death metalu, a jedyne czego tak z grubsza tutaj tym jegomościom zabrakło, to sensownej produkcji. "Elements..." bowiem świetnie łączy podejścia "Solstice Of Oppression" i "Agony" - będąc zarówno brutalnym i finezyjnym, jak i chwytliwym i sensownie dającym oddech. W związku z powyższym, wielka to szkoda, że Amerykanie nie pociągnęli tematu dalej, zaledwie rok później przerywając działalność.
Ocena: 7,5/10
[English version]
The conclusion of a rather unfortunate trilogy of the brutalists from Oppressor. Well, this American quartet, despite their predispositions to rise quite high with their original approach to death metal, had to deal with average interest and poor promotion after the release of "Agony". Similarly to the times of "Solstice Of Oppression", they had to suck it up and continue doing their own business - after all, "Agony" had its moments, regardless of exaggerated attempts to smuggle in groove metal influences. However, the next move (and as it will soon turn out, the last for many years) from these Americans did not have to be awaited with any impatience (sic!). Their third longplay, "Elements Of Corrosion", was released in the same tone as its predecessor - after only two years of releasing break.
It's also interesting that after the third album, you don't feel the earlier subordination towards simpler and catchier, groove metal climates so intrusively, and instead, from the very first moments, you can feel that the band on "Elements Of Corrosion" has once again caught the joy of...brutal death metal around like crazy! Maybe it's a slight generalization, but yes, Oppressor has clearly thickened the tempos on the third album, crammed in more technical ways and it's hard not to get the impression that they put the most effort into these the most intense fragments. This is quite an asset, because you can hear references to the broad inventiveness and brutality of the debut, and at the same time, despite all this accumulation, they haven't forgotten about catchiness, expressiveness and the construction of motifs in such a way that they can get under your skin. Such tracks as "Corrosion", "Upon The Uncreation", "Kingdom Of The Dead", "In Malice I Breathe" (this one additionally brings to mind Morbid Angel from the "Domination" period) or "Through Their Eyes" combine what is so recognizable and desirable in Oppressor, and at the same time do not use the same accents, patterns or contrasts in the well-known way. "Elements..." simply proves that without reinventing yourself, but with the right commitment, you can naturally crush with very twisted, brutal and addictive songs, causing a desire for further listening.
As colorful as on "Solstice Of Oppression" as a whole on "Elements Of Corrosion", unfortunately, it is not. In terms of flaws, Tim King's too ordinary and legible growls, which do not quite fit to the generally crazy playing, are still bothersome. Next, elements (?) embedded in the groove metal style do not do anything here at all (a lot less than before, but still too much), the outro with the use of piano is also average (unnecessary instrumental), but the most disappointing thing is the production. Okay, while the drums and vocals are still good, the guitars are much worse. First of all, their flat, sometimes buzzing thrash metal sound lets them down, because of which, during the initial contact with intensive parts, there is a feeling of listening to some impoverished Origin clone (by the way...before the Origin became more famous) rather than Oppressor. Ironically, you can also get used to this flaw on "Elements...", but was it really that hard for them to try to sound like "Agony" in such a situation?
Overall, "Elements Of Corrosion" is a very solid release, on which Oppressor showed themselves for the third time as an original band and specifically twisted within the death metal style, and the only thing these guys were missing here was a sensible production. Because "Elements..." brilliantly combines the approaches of "Solstice Of Oppression" and "Agony" - being both brutal and sophisticated, as well as catchy and sensibly breath-taking. In connection with the above, it's a pity that the Americans did not improve this subject further, disbanding their activity only a year later.
Rating: 7,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz