Alarum - "Eventuality..." (2004)
Nie myli się ten, kto nic nie robi, jakoś tak to leciało. No, przechodząc do meritum, imponujący warsztat i stylistyka na przecięciu death/thrash/fusion w chwili gdy takie granie pod koniec lat dziewięćdziesiątych cieszyło się znikomym zainteresowaniem, jak łatwo się domyśleć, nie postawiło jakkolwiek korzystnie debiutujących w 1998 roku Australijczyków z Alarum. "Fluid Motion", choć obiecujący i dość oryginalny, ale nie bez swoich wad, po prostu nie mógł mieć większego brania. Po pierwsze, to muzyka dla koneserów, którym wycieczki w jazz nie są straszne (czyli barrrdzo skromniutkie grono odbiorców), po drugie, większe labele niezbyt garnęły się do promowania takiego grania, a już zwłaszcza raczkujących (i jeszcze nie do końca pewnych) w tym nurcie bandów. Smutne acz prawdziwe, aczkolwiek to nie zraziło naszych milusińskich do kontynuowania działalności. Po sześciu latach od debiutu, w 2004 roku, wydali swój drugi album - "Eventuality...".
Jak wspominałem, na jedynce był jakiś potencjał, który przy pewnej dawce chęci można by fajnie rozwinąć dalej. Czy zatem Alarum wykorzystali szansę oraz nagrali materiał lepszy i bardziej wciągający? Myślę, że raczej tak i ogólnie nie da się nie zauważyć progresu (sic!) na przestrzeni tych sześciu lat, choć nie oznacza to z automatu, by przez ten czas Australijczycy nagle dokonali większej rewolucji w tej stylistyce. Na "Eventuality...", zespół zdecydowanie sprawniej niż na "Fluid Motion" operuje techniką (mimo że szpanowania nią nie wyzbył się całkowicie), wyczuciem w zróżnicowanych wokalach (temat wymaga rozwinięcia - o czym później) oraz łagodnymi motywami (przez co nie wybijają z rytmu tak jak wcześniej). Rzadziej występują więc sytuacje, gdy obok sensownych, zadziornych galopad w typie "Unquestionable Presence" i elementsowych łamańców pojawiają się fragmenty usypiające lub - na przeciwnym biegunie - poklejone bez ładu i składu, dla samego faktu ile jest się w stanie zmieścić motywów w przeciągu jednego utworu. Tak, wniosek z tego dość banalny, na drugim longplayu, Alarum usprawnili swoją muzykę, a jednocześnie nadali jej wyraźnie więcej duszy i polotu.
Spośród aż szesnastu utworów (wliczając ukryty track), pozytywnie wyróżniają się chociażby "Velocity" (jak na płytę, dość prosty i chwytliwy, więc nie dziwne, że wybrali go na singiel promujący), "Woven Imbalance", "Receiver", "Sustained Connection" (odrobinę zalatujący Aghorą) czy "Remote Viewing", w których udało się znaleźć pomost pomiędzy popisami, deathowym pazurem oraz melodyjnością. Ciekawy jest również "Inertial Grind", w którym zespół, najpierw, furiacko zasuwa z blastami, a za moment przechodzi w spokojne, nieco smętne pasaże (!) w stylu Cynic oraz rozwija to w kierunku technicznego grania bliskiego późnego Death. Z pozoru, niewiele co mogłoby ze sobą działać, ale tutaj wykonane z dużą wyobraźnią i wyczuciem co do łagodności, jak i brutalności. Z całości tracklisty, nie robią mi tylko te instrumentalne przerywniki (wliczając plumkanie w ukrytym utworze). Ani to spójne, ani klimatyczne, wyłącznie rozbijające uwagę, a przecież to, że Alarum potrafią grać słyszalne jest w regularnych kawałkach.
No to skoro jesteśmy przy minusach...Generalnie, nie ma tego tak dużo, parę kwestii powtarza się z jedynki, natomiast sam poziom muzyki jest dobry, ale nie żeby zrywał tynk ze ścian. Z tego względu, momentalnie brakuje większego dowalenia do pieca kosztem technicznego wywijania, czyste wokalizy potrafią niepotrzebnie rozwodnić już w domyśle spokojniejszy fragment (pomimo ich ogólnej poprawy względem "Fluid..." - growle stały się za to w pełni strawialne), a napakowany format krążka może wręcz wymęczyć przy jednym posiedzeniu od deski do deski. Dużo lepszym rozwiązaniem byłaby więc redukcja tracklisty, przede wszystkim, obcinając przerywniki i wciśnięty od czapy hidden track. Na co komu zresztą tego typu śmietniczek w ułożeniu utworów, skoro spokojnie można było tu uformować jednakowo spójny, techniczny album.
"Eventuality..." wypada więc lepiej od swojego poprzednika, aczkolwiek nie jest pozbawiony on wad i kilku nieprzemyślanych rozwiązań. Drugi krążek Australijczyków rozwija patenty z "Fluid Motion", dysponuje od niego ciekawszą (i bardziej sensowną) techniką oraz mniej na nim naiwności, ale ogólnie, napakowano na nim trochę zbyt dużo muzyki i niekiedy spuszcza ona z tonu, co w ostatecznym rozrachunku może sprawiać problemy w przyswojeniu całości - mimo sporej ilości interesujących patentów. Przez to, w takiej sytuacji nasuwa się tylko nędzne 7,5.
Ocena: 7,5/10
[English version]
Only the one who does nothing, doesn't make mistakes, it was something like this. Well, getting to the point, impressive skills and style at the intersection of death/thrash/fusion at a time when such music enjoyed little interest in the late nineties, as you can easily guess, did not favor the Australians from Alarum, who debuted in 1998. "Fluid Motion", although promising and quite original, but not without its flaws, simply could not have had a bigger reception. Firstly, it's music for connoisseurs who are not afraid of excursions into jazz (i.e. a very narrow group of listeners), secondly, larger labels were not very keen on promoting such music, and especially bands starting out (and not yet completely confident) in this style. Sad but true, although this did not discourage Alarum from continuing their activity. Six years after their debut, in 2004, they released their second album - "Eventuality...".
As I mentioned, there was some potential on the first album, which with a lot of will could have been developed further. So did Alarum take advantage of the opportunity and record better and more engaging material? I think so, and generally it's impossible not to notice the progress (sic!) over the course of these six years, although this does not automatically mean that during this time the Australians suddenly made a greater revolution in this style. On "Eventuality...", the band definitely uses technique more efficiently than on "Fluid Motion" (although they did not completely get rid of showing it off), a sense of different vocals (the theme requires explanation - about it later) and gentle motifs (which is why they do not break the rhythm as much as before). So, there are rarer situations when, next to sensible, feisty gallops from "Unquestionable Presence" and technical diversity from "Elements", there are sleepy fragments or - at the opposite side - mixed together without rhyme or reason, for the sole reason of how many motifs can fit in one song. Yes, the conclusion from this is quite banal, on the second longplay, Alarum have improved their music, and at the same time given it significantly more soul and power.
Among the sixteen tracks (including the hidden track), the positive ones include "Velocity" (quite simple and catchy for an album, so it's no wonder they chose it as a promotional single), "Woven Imbalance", "Receiver", "Sustained Connection" (slightly reminiscent of Aghora) and "Remote Viewing", in which they managed to find a bridge between showing off, death metal heaviness and melodicism. "Inertial Grind" is also interesting case, in which the band, at first, furiously moves with blast beats, and in a moment changes into calm, slightly sleepy passages (!) in the style of Cynic and develops it towards technical death metal close to late Death. At first, there is not much that could work together, but here they are performed with great imagination and a sense of gentleness, as well as brutality. From the entire tracklist, the only things that don't do it for me are the instrumental interludes (including the hidden track). It's neither coherent nor atmospheric, it only distracts attention, and yet the fact that Alarum can play is audible in regular songs.
Well, since we're on the subject of disadvantages... Generally, there aren't that many of them, a few issues are repeated from the first album, but the music itself is good, but not enough to be a revelation. For this reason, there's a lack of a bigger banger at the expense of technical patterns, clean vocals can unnecessarily calm down the supposedly calmer fragments (despite their general improvement over "Fluid..." - the growls have become fully digestible), and the packed format of the album can be downright exhausting in one sitting from first track to the last one. A much better solution would be to reduce the tracklist, first of all, by cutting off the interludes and a hidden track. Who needs this type of mixed bag in the arrangement of songs, anyway, when you could easily form an equally coherent, technical album here.
"Eventuality..." is therefore better than its predecessor, although it's not without the flaws and a few ill-considered solutions. The Australians' second album develops the patterns from "Fluid Motion", has a more interesting (and more sensible) technique and less naivety on it, but overall, it has been packed with a bit too much music and sometimes it drops the tone, which in the end can cause problems in listening to the whole album - despite a large number of interesting ideas for the songs. Because of this, in such a situation only a miserable 7.5 comes to mind.
Rating: 7,5/10
Komentarze
Prześlij komentarz