Kreator - "Endorama" (1999)

Zwieńczenie eksperymentalnego i najmniej lubianego oblicza Kreatora, czyli właśnie "Endorama". No cóż, po zadziwiająco rozmydlonym, niezbyt wymagającym oraz jałowo-piosenkowym wyskoku z "Outcast", Mille Petrozza i spółka nie poszli w stronę zacierania złych wrażeń w klimacie "Cause For Conflict" (po wydaniu "Renewal", którego krytyka była jednak mocno przesadzona), a zechcieli raz jeszcze oni spróbować sił w zupełnie obcym dla siebie stylu - tym razem, po całości wpadając w inną przegródkę stylistyczną, ledwie powiązaną z poprzednimi płytami. Na ile jednak to Niemcom i osamotnionemu Szwajcarowi w 1999 roku wyszło - fani i krytykanci w trybie natychmiastowym zweryfikowali. Na "Endoramie" bowiem do tego stopnia napsuto im krwi, iż longplay momentalnie zyskał miano najgorszego krążka Kreatora.

No w pewnym sensie, jest to jednak zrozumiałe, gdyż jako się rzekło - "Endorama" w niczym nie przypomina Kreatora, z jakim powszechnie utożsamia się ich brzmienie. "Endorama" miała być takim teraz albo nigdy jeśli chodzi o nowy styl tego kwartetu. Mam na myśli, że kolejna, zamaszysta wolta albo przyniesie im sensowną zmianę targetu oraz sukcesy w innej niszy albo okaże się ona zupełną klapą oraz okresem w historii zespołu, który najlepiej byłoby wymazać z pamięci. Patrząc na ostatnie zdanie ze wstępu...no chyba domyślacie się jaki był finał. W każdym razie, na dziewiątym pełniaku Petrozza i spółka zawędrowali w dość nieśpieszny oraz melancholijny gothic metal z wyraźnym gitarowym, piłowaniem, charakterystycznymi, wokalami Mille (to w zasadzie jedyny wspólny element z poprzednimi longami - choć temat ten wymaga doprecyzowania, o czym później) i klawiszowymi plamami. Trochę więc to wygląda w ten sposób jakby kwartet nagle pozazdrościł przeobrażeń i - następujących po nich - sukcesów Paradise Lost, Moonspell oraz Tiamat, które w połowie lat dziewięćdziesiątych świeciły triumfy za sprawą tego typu wizji na klimatyczne granie, i samemu spróbował on wskoczyć w usilnie promowaną ówcześnie falę metalowego gotyku. W końcu, skoro innym udało się zmienić z powodzeniem stylistykę, to dlaczego miałoby to nie zadziałać wobec Kreatora?

Jak się jednak ma na koncie tak ikoniczne i rozchwytywane albumy pokroju "Pleasure To Kill" czy "Coma Of Souls", to nie powinno dziwić, że odcinanie się od przeszłości i poszukiwania nowych tożsamości będą przyjmowane z dużą dawką rezerwy. Nie jest może na tyle źle na ile powszechnie się o "Endoramię" słyszy, aczkolwiek jej poziom kompozycyjny prezentuje się mocno nierówno, średnio pasuje do szyldu Kreatora (pikanterii dodaje jeszcze wyraźne, klasyczne logo na okładce), zaś same eksperymenty są strasznie płytkie - bardzo często sprowadzających się do radiowych rozmiękczeń lub efekciarskich sampli, które zapełniają główną treść, tym ile się umie w studyjne sztuczki. Naturalnie, "Endorama" to przecież nic wymykającego się percepcji słuchacza czy cokolwiek co wykracza ponad przyjęte kategorie muzyczne.

Na dziewiątce znalazł się więc szereg dość oczywistych, gothic/heavy metalowych piosenek. Sporo w nich łatwo przyswajalnych schematów (rzadko kiedy wychodzących poza standardowe zwrotka-refren-zwrotka-refren), prostych rytmów i melodii, banalnie plumkającego basu (choć to akurat plus po wcześniejszym schowaniu go na "Outcast"), klawiszowych urozmaiceń, refleksyjnego klimatu i tajemniczej aury, a także chwytliwości inspirowanej The Sisters Of Mercy. W pełni dobra jest za to produkcja "Endoramy", która ma w sobie odpowiednią selektywność i naturalność, a także dość prosty fakt, iż pojawiają się tu solówki, w których Tommy Vetterli może się wykazać. 

Łącznikiem ze starszymi krążkami Kreatora jest oczywiście wokal Petrozzy, co do którego mam jednak mieszane odczucia. Jego charakterystyczny krzyk wypada jak zwykle zadowalająco, aczkolwiek niskie, gotyckie próby śpiewu to już porażka na całej linii. I podobne odczucia nasuwają się co do samej muzyki - trochę niezłych numerów, a trochę cieniutkich jak dupa węża. Z jednej strony, są tutaj przyjemne, klimatyczne i do potupania nóżką kawałki pokroju "Passage To Babylon", "Shadowland", "Future King" czy "Chosen Few", a z drugiej, nudne, wygładzone i wywołujące pseudo-dramaturgię "Tyranny", tytułowy, "Everlasting Flame" (brzmi jak parodia Paradise Lost) czy "Golden Age".

"Endorama" to zatem dla Kreatora ostatni etap poszukiwań i prób odnalezienia się w realiach lat dziewięćdziesiątych, gdy thrash metal wypadł z obiegu, a zarazem kolejny dowód, że eksperymenty w ich wykonaniu nie należą do szczególnie udanych czy przynoszących nową jakość. Okej, dziewiątka nie jest tak fatalna jak powszechnie się uznaje, a parę numerów potrafi na niej przyciągnąć, aczkolwiek najbardziej doskwierają tu niezbyt atrakcyjne aranżacje i próby łatania tego studyjnymi bajerami (znów też zmarnowano potencjał składu) oraz zbyt duża łagodność, niezwiązana z charakterem Kreatora. Zespół zresztą szybciuteńko poczuł jak mocno pofolgował sobie na "Endoramie" ze zmianami, przez co już w nowym tysiącleciu powrócili oni do bardziej thrashowych brzmień.

Ocena: 5,5/10


[English version]

The culmination of the experimental and least liked side of Kreator, namely "Endorama". Well, after the surprisingly washed out, not very demanding and barren-songy outburst with "Outcast", Mille Petrozza & co. did not go in the direction of erasing bad impressions in the climate of "Cause For Conflict" (after the release of "Renewal", the criticism of which was however greatly exaggerated), but - once again - they wanted to try a style completely foreign to them - this time, completely falling into a different stylistic compartment, barely related to previous albums. However, how well it worked for the Germans and the Swiss in 1999 - fans and critics immediately verified. On "Endorama" they were so spoiled that the longplay immediately gained the title of the worst Kreator album.

Well, in this way, it's understandable, because as it was said - "Endorama" does not resemble Kreator in any way, with which their sound is commonly identified. "Endorama" was supposed to be such a now or never when it comes to the new style of this quartet. I mean, another radical volte-face will either bring them a sensible change of target and success in another niche or it will turn out to be a complete crap and a period in the history of the band that would be best erased from memory. Looking at the last sentence of the introduction... well, you can probably guess what the ending was. In any case, on the ninth full-length album Petrozza & co. took a huge step into a rather calm and melancholic gothic metal with clear, rhythmic guitar riffs, characteristic Mille vocals (this is basically the only common element with previous longs - although this topic requires clarification, about which later) and keyboard spots. So it looks a bit like the quartet suddenly envied the transformations and - following them - successes of Paradise Lost, Moonspell and Tiamat, which were very popular in the mid-nineties due to this type of vision of atmospheric metal, and tried to jump into the then strongly promoted wave of gothic metal. After all, if others managed to successfully change their style, why shouldn't it work in the Kreator case?

However, when you have such iconic and great albums like "Pleasure To Kill" or "Coma Of Souls" in your discography, it should come as no surprise that cutting off from the past and searching for new identities will be received with a large dose of reserve. It may not be as bad as it's commonly heard about "Endorama", although its compositional level is very uneven, it does not fit the Kreator's name (the clear, classic logo on the cover art adds more confusion), and the experiments themselves are terribly shallow - very often coming down to softening or showy samples that fill the main content with as much as you can do with studio tricks. Naturally, "Endorama" is nothing that escapes the listener's perception or anything that goes beyond accepted musical categories.

So, "Endorama" features a series of simple, gothic/heavy metal songs. There are many easily digestible patterns (rarely going beyond the standard verse-chorus-verse-chorus), simple rhythms and melodies, a banally sounding bass (although that's actually a plus after previously hiding it on "Outcast" mix), keyboard variations, a reflective atmosphere and a mysterious aura, as well as catchiness inspired by The Sisters Of Mercy. The production of "Endorama", on the other hand, is completely good, with the right selectivity and naturalness, as well as the simple fact that there are solos in which Tommy Vetterli can show off.

The link with Kreator's older albums is of course Petrozza's vocals, about which I have mixed feelings. His characteristic scream is as usual satisfactory, although the low, gothic attempts at singing are a complete failure. And similar feelings come to mind about the music itself - some good numbers, and some really bad. On the one hand, there are pleasant, atmospheric and catchy songs like "Passage To Babylon", "Shadowland", "Future King" or "Chosen Few", and on the other, boring, polished and evoking pseudo-dramaturgy "Tyranny", the title track, "Everlasting Flame" (sounds like a parody of Paradise Lost) or "Golden Age".

"Endorama" is therefore the last period of Kreator's search and attempts to find their place in the realities of the nineties, when thrash metal fell out of circulation, and at the same time another proof that their experiments are not particularly successful or bring new quality. Okay, "Endorama" is not as bad as it is commonly believed, and a few tracks can attract attention on it, although the most troublesome here are the not very attractive arrangements and attempts to patch it up with studio tricks (again, the line-up's potential was wasted) and too much gentleness, unrelated to Kreator's character. The band quickly felt how much they had let themselves go with the too many changes on "Endorama", which is why they returned to more thrash metal sounds in the new millennium.

Rating: 5,5/10

Komentarze

Popularne posty