Cryptopsy - "An Insatiable Violence" (2025)

Niechętnie zabierałem się za kolejny, premierowy krążek nowszego oblicza Cryptopsy. W kolejce były inne premiery, toteż nie chciałem sobie głowy zaprzątać i żył wypruwać muzyką, która od dłuższego czasu ani mnie ziębi ani grzeje oraz z dawnymi dniami chwały niewiele mającej już wspólnego. Z drugiej strony, do starszych (najstarszych) nagrań Cryptopsy powracam z przyjemnością i klasa w przypadku tych albumów wciąż jest niepodważalna. Od tamtego czasu działo się wokół kapeli oczywiście sporo, raz lepiej a raz dużo gorzej, aczkolwiek po cyrkach z 2008 roku wydawać by się mogło, że zespół wreszcie okrzepł i zaniechał problemu z nagrywaniem jakościowych płyt w swoim rozpoznawalnym stylu. Powrót do normalności i zakręconej jazdy przyniosły "Cryptopsy" oraz zbiór epek "The Book Of Suffering", ale ni z gruchy ni z pietruchy po pięciu latach przytrafił się "As Gomorrah Burns", który - pomimo wielu markowych patentów dla Cryptopsy - totalnie niczym się nie wyróżniał i szybko ulatywał pamięci. Dwa lata minęły i... dziewiąty longplay zdaje się mieć ambicje do poprawienia mankamentów swojego poprzednika.

"An Insatiable Violence" w istocie jest poprawą w stosunku do "As Gomorrah Burns", aczkolwiek bardziej jako jeden z filarów odbudowania wyrazistości zespołu niż powrót do przecierania szlaków brutalnego i zakręconego death metalu. Poprzednio, nie wątpię, występował charakterystyczny styl Cryptopsy dość obficie, ale w zbyt wielu fragmentach tamtej płyty obcowało się z graniem na wzór coverowania samych siebie. Na dziewiątce też idealnie nie jest, choć da się o tych numerach powiedzieć znacznie więcej, lepiej potrafią sponiewierać i mniej w nich silenia się na nowoczesne granie. Plusują bardzo gitary Christiana Donaldsona, w których wybija się znajomy chaos, interesująca technika przełamywana prostszymi zagrywkami, ale i melodyjność; jak zawsze świetnie prezentuje się nieznające litości i fachowe bębnienie Flo Mouniera oraz fajnie od czasu do czasu przebija się na powierzchnię rzężący bas Oliviera Pinarda, mimo że o soundzie tego instrumentu rodem z "Blasphemy Made Flesh" możemy tu co najwyżej pomarzyć. Najsłabsze ogniwo zespołu, czyli Matt McGachy, nadal mnie do siebie w stu procentach nie przekonuje, ale uczciwie trzeba przyznać, że growlingi wykonał z lepszą wczutą, a wyższe rejestry unikają deathcore'owej sztampy. À propos wokali, w "Embrace The Nihility" kilka słów dorzucił od siebie stary znajomy kapeli, mianowicie Mike DiSalvo. No, to teraz jeszcze czas na feat z Lordem Wormem.

Niezły poziom płyty potwierdzają poszczególne utwory - w czym mocno przysłużyło się skondensowane 33 minuty całości. Mnie najlepiej miażdżą i skłaniają do kolejnych odsłuchów "Malicious Needs", "Dead Eyes Replete" oraz "Fools Last Aclaim". Dalej, ciekawie odświeżają znaną formułę dla Cryptopsy takie kąski jak "The Art Of Emptiness", gdzie pobrzmiewają w tle blackowe riffy i tego typu klimat, "Until There's Nothing Left" z basowymi podchodami oraz "Our Great Deception", który z ładnego początku wyśmienicie przechodzi w klasyczną dla Kanadyjczyków nakurwiankę. Mniej optymistycznie przedstawia się za to produkcja albumu. Ponownie, sterylna oraz może i dobrze uwypuklająca umiejętności muzyków, ale wybrakowana z brudu, wiadra na perkusji i średnio dysponująca własnym charakterem (w co drugim nowoczesnym deathie można usłyszeć podobny sound).

Nie powiem, trochę się, mimo wszystko, zaskoczyłem tym albumem. W zasadzie, mój pierwotny brak zainteresowania "An Insatiable Violence" przeistoczył się w zaciekawienie i seanse, na których nie miałem poczucia marnowania czasu. Cryptopsy w dość zmyślny sposób zrobili treściwy i żywiołowy materiał, a zarazem nie wykonali tutaj typowego kroku w tył lub powoływania się na oldschool. W nowoczesnym wydaniu kwartet również całkiem nieźle daje sobie radę tylko muszą iść za tym konkretne riffy, dzięki którym muzyka porywa na dłużej. "An Insatiable Violence" w sporej części zawiera właśnie tego typu poprawę po "As Gomorrah Burns", któremu brakowało wyrazistości.

Ocena: 7/10


[English version]

I was reluctant to embark on another premiere album by the newer Cryptopsy. There were other new releases lined up, so I didn't want to bother myself and drain my life with music that doesn't interest me in full form and no longer has anything to do with the glory days of yesteryear. On the other hand, I return to Cryptopsy's older (oldest) recordings with pleasure, and the quality of those albums is still undeniable. A lot has happened since then, of course, with the band, although after the 2008 crap, it would seem the band has finally settled down and maintained the high quality of the albums in their recognizable style. A return to normality and a wild, brutal/technical death metal came with "Cryptopsy" and the ep collection "The Book Of Suffering", but five years later, out of nowhere, came "As Gomorrah Burns", which - despite many trademark Cryptopsy patterns - fell completely unremarkable and quickly faded from memory. Two years have passed, and... their ninth album seems intent on correcting its predecessor's flaws.

"An Insatiable Violence" is essentially an improvement over "As Gomorrah Burns", though more as a pillar of the band's renewed distinctiveness than a return to blazing the trail for brutal and twisted death metal. Previously, I have no doubt, Cryptopsy's distinctive style was abundant, but too many parts of that album felt like they were just covering themselves. "An Insatiable Violence" isn't perfect either, though there's much more to be said for these songs; they're more capable of battering and there's less of an attempt at modern playing. Christian Donaldson's guitar work is a definite plus, with its familiar chaos, interesting technique broken up by simpler hooks, and melodic flow. Flo Mounier's ruthless and professional drumming is, as always, excellent, and Olivier Pinard's rattling bass occasionally breaks through, even though we can only dream of a "Blasphemy Made Flesh"-esque sound. The band's weakest link, Matt McGachy, still doesn't quite convince me, but it's fair to say he's delivered his growls with better feeling, and the higher registers avoid deathcore clichés. Speaking of vocals, an old friend of the band, Mike DiSalvo, chimes in on "Embrace The Nihility". Now, it's time for a feat with Lord Worm.

The album's high quality is confirmed by the individual tracks, which are greatly aided by the condensed 33-minute length. For me, "Malicious Needs""Dead Eyes Replete" and "Fools Last Aclaim" are the most devastating and compelling tracks to listen to again. Further, the familiar Cryptopsy formula is interestingly refreshed by tracks like "The Art Of Emptiness", which features blacky riffs and atmosphere, "Until There's Nothing Left", with its bass-driven undercurrents, and "Our Great Deception", which transitions from a calm beginning into classic Cryptopsy. The album's production, however, is less optimistic. Again, it's sterile, and while it may well showcase the musicians' skills, it lacks grime, there is no high snare, and has little character of its own (you can hear a similar sound in every other modern death metal record).

I won't lie, I was a bit surprised by this album, despite everything. In fact, my initial disinterest in "An Insatiable Violence" turned into curiosity, and I didn't feel like I wasted my time. Cryptopsy cleverly composed substantial and lively material, without taking the typical step back or invoking old-school influences. In their modern iteration, the quartet also manages quite well, but they need to be backed up by solid riffs to keep the music captivating. "An Insatiable Violence" largely represents this kind of improvement over "As Gomorrah Burns", which lacked clarity.

Rating: 7/10

Komentarze

Popularne posty